W sekcie bardzo baczną uwagę zwraca się na nowicjuszy, pragnąc nieba przychylić nowym członkom. Dla tych ludzi nowa rzeczywistość może być diametralnie inna od dotychczasowego nudnego, a może nawet nieszczęśliwego życia. Celem technik uzależniających jest takie związanie osoby zwerbowanej z sektą, że staje się ona prawdziwym sensem życia dla zafascynowanego czciciela. I, co jeszcze ważniejsze, w przyszłości pozwoli przekształcić osobę według oczekiwanego wzoru, a w końcu, czerpać dzięki niej określone korzyści. Osoba ulega zauroczeniu, przeżywając niezwykłe doświadczenia. Wspomnienie pierwszego wspaniałego doświadczenia będzie motorem uzależnienia. Niekiedy jest to przeżycie spreparowane, np. hipnozą. Takim wydarzeniem może być też odczucie odkrycia prawdy, miłości, nowej perspektywy, odnalezienia życiowej drogi itp. Osobistym, wyjątkowym doznaniom towarzyszy doświadczanie niezwykłości wspólnoty, w której osoba zaczyna uczestniczyć. Może pierwszy raz czuje się tak doceniana, akceptowana, kochana. Jednocześnie, przywiązanie nowicjusza do organizacji odbywa się w sferze przekonań. Adept dowiaduje się, że jedynie ta wspólnota może mu przedstawić właściwy pogląd na rzeczywistość. Organizacja została powołana na czasy ostateczne, w których właśnie przychodzi nam żyć. Wiele sekt prezentuje w związku z tym jakąś wizją apokaliptyki, nie wyłączając określania daty końca świata (co nie zawsze tak jest nazywane).
Jednym z istotnych kryteriów totalitaryzmu jest, zdaniem Roberta J. Liftona, wywoływanie mistycznych przeżyć. Doświadczenia powinny być intensywne i sprawiające wrażenie spontanicznych, choć w rzeczywistości są generowane przez zręcznych manipulatorów[1]. Podobny zabieg spotkamy w sektach, choć samo zjawisko mistycznych przeżyć można rozszerzyć o inne działania, które będą robić wrażenie czegoś niezwykłego, nowego, oszałamiającego. W sekcie Moona mówi się wprost o "bombardowaniu miłością", jak relacjonuje w swojej książce specjalista od sekt, a w swoim czasie aktywny przywódca założonego przez Moona Kościoła Zjednoczeniowego, Steven Hassan. "Bez przerwy powtarzano mi, jaki to jestem miły, jaki dobry, jaki bystry, pełen energii itd."[2]. Destrukcyjne grupy religijne obok bombardowania miłością starają się dać swoim członkom tzw. przeżycie kluczowe, wyjątkowe doznanie, które zapamiętają do końca życia. Nowa wspólnota próbuje nawiązać z adeptami tak ścisłe więzi, jakie się spotyka tylko w rodzinie, w istocie starając się ją zastąpić.
Przeżycie kluczowe
Zaciekawionym religijnym orędziem Świadkowie przestawiają malowniczy - niekiedy dosłownie, biorąc pod uwagę publikowane kolorowe ilustracje - obraz życia w raju na Ziemi. Zapanuje tutaj wyłącznie radość, pokój, szczęście, obfitość wszelkich dóbr, bez trosk, chorób, problemów, smutku, żałoby[3].
Co prawda, nie wszyscy będą mogli z tych przyjemności skorzystać, ale z pewnością każdy ma taką szansę. "Co możesz zrobić, Drogi Czytelniku, aby tam żyć razem z nimi (Świadkami Jehowy- przyp. T.C.)? Przyłącz się do nich i dowiaduj się, jak służyć Jehowie".[4]
Roztaczanie bajkowej wizji szczególnie skutecznie wpływa na osoby dotknięte przez los: "A poza tym, kto nie chciałby żyć na ziemi zamienionej w raj, a zwłaszcza odzyskać wzrok? Jestem niewidoma. Dałam się nabrać na ich proste recepty"[5], Nadzieję mogą też mieć ludzie pokrzywdzeni przez innych ludzi, ponieważ "Jehowa wybawi swych nowożytnych sług od wszystkich wrogów, którzy ich ciemiężą" [6] Czytelnikom sugeruje się, że przebywanie w społeczności Świadków już jest namiastką życia w "nowym świecie"[7].
Bombardowanie miłością
Pierwszy kontakt ze Świadkami, a potem w zborze, powinien pozostawić wyjątkowe wrażenie. Wobec tego szeregowi wyznawcy muszą się wykazać aktywnością wobec zaszokowanych przybyszy. Do okazywania serdeczności i zainteresowania nowymi członkami grupy są zachęcani przez starszych zboru[8]. Również w publikacjach Świadkowie przeczytają o konieczności serdecznego przyjęcia i okazywania wyrazów braterskiego przywiązania i solidarności[9].
Nowicjusze są utwierdzani w przekonaniu, że wyznawcy Jehowy są szczęśliwym "ludem Bożym"[10]. "Nigdy dotąd nie widziałem, żeby spotkało się tylu szczęśliwych ludzi rozmaitego pochodzenia" przeczytamy w "Przebudźcie się!" [11]. Istotnie, rozmówcy są przekonani, że obcują z kimś co najmniej miłym i sympatycznym.[12] "Byliśmy zdumieni życzliwością, z jaką nas przyjmowano za każdym razem, kiedy przychodziliśmy na zebrania (...). Świadkowie Jehowy żywo się nami interesowali, robili wszystko, żebyśmy czuli się swobodnie, rezerwowali dla nas miejsca w pierwszych rzędach sali, byśmy w pełni mogli skorzystać ze 'strawy duchowej', hojnie rozdawanej przez każdego z nich w czasie spotkań..."[13].
Niestety "miodowy miesiąc" mija, kiedy wiadomo, że adept pozostanie, "(...) przed chrztem zupełnie inaczej traktuje się człowieka. Wcześniej jest wszystko ładnie i pięknie, wokół człowieka kręci się wiele osób, służą pomocą, chętnie rozmawiają. Potem sytuacja zmienia się, gdyż mają już człowieka w ręku. Straszą Armagedonem, czyli wojną przy końcu świata i wtedy należy robić, co każą starsi, bez żadnego szemrania"[14], "(...) na początku jesteście słabymi owieczkami i wszyscy są dla was serdeczni. Otaczają was troską i gratulują wam postępów. Poza tym mówicie sobie, że trzeba się na wszystko zgodzić, bo taka jest wola Jehowy. Ale po przyjęciu przez was chrztu świadkowie Jehowy nie są już tacy sami. Trzeba się usamodzielnić"[15].
Nowa rodzina
Troskliwość wyznawców o nowego członka, przypomina relacje rodzinne. A jeśli te ostatnie nie należą do wzorcowych, z łatwością mogą zostać zastąpione przyjacielskimi stosunkami w zborze. "Ja, która czuję się wszędzie odrzucona z powodu mojego kalectwa, byłam swobodna. Wszyscy podchodzili, żeby mi uścisnąć rękę. Byli niezwykle serdeczni. Znalazłam brakującą mi rodzinę i relacje międzyludzkie, jakie rzadko się dzisiaj spotyka"[16].
Nie bez powodu Towarzystwo Strażnica nazywa Świadków Jehowy "społecznością braterską"[17], a zwłaszcza "ogólnoświatową społecznością braterską"[18], a w związku z tym zaleca "okazywać miłość braterską"[19], lub informuje o "docenianiu społeczności braci"[20]. Relacje w rzeczywistej rodzinie mają bowiem mniejsze znaczenie niż więzi między współwyznawcami, ponieważ "naszą prawdziwą rodziną są bracia i siostry ze zboru. Wszyscy inni i tak zginą w wojnie Bożej".[21] Dlatego ochrzczeni nazywani są "braćmi i siostrami", natomiast dzieci (przed chrztem) "przyjaciółmi prawdy", a przychodzący na zebrania ludzie z zewnątrz to zaledwie "sympatycy"[22].
Towarzystwo Strażnica oprócz jedności zaleca również miłość do chrześcijańskich braci[23]. I tak też Świadkowie są postrzegani: "Wydaje mi się, że przybyliście z innej planety" (z uwagi na panującą miłość- przyp. T.C.)[24]
Niestety, nie zawsze Świadkowie potrafią dorównać stawianym w "Strażnicy" ideałom: "W tym samym czasie moje małżeństwo z powodu sekty zaczęło się rozpadać i mąż odszedł ode mnie w 1976 roku. Wtedy otworzyły mi się oczy. Spodziewałam się wspaniałego wsparcia, mocnej miłości braterskiej, szczerej pomocy moralnej, którymi do tej pory tak szczodrze szafowano w słowach. Nic z tych rzeczy. Wprost przeciwnie, okazało się, że są wręcz zadowoleni z mojej tragedii"[25].
[1] Hassan S., Jak uwolnić się od manipulacji psychicznej w sekcie, Łódź 2001, s.52., por. Lifton R.J., Tought Reform and the Psychology of Totalism, New York 1961.
[7] ?Już jestem w nowym świecie?, Rocznik Świadków Jehowy 1994, s.9; ?Co to za ludzie, jakby się było w nowym świecie?- Przebudźcie się!?, nr 1/94, s.12.
[21] Zych B., Byłam świadkiem Jehowy, ?Sekty i Fakty?, http://www.psychomanipulacja.pl/art/bylam-swiadkiem-jehowy.htm