Sezon czas zacząć, ciepło się zrobiło, od anginy już trzy miesiące minęły, słoneczko grzeje, a synek marudzi, że chce na dwór. ...Nie ma rady trzeba iść. -Co tam Bartuś bierzemy do piaskownicy? Łopatkę? Wiaderko? Wolisz jednak Spidermana, Dartha Vadera i zestaw wyrzutni dla Prawdziwych Wojowników? Co tylko chcesz synku. Koniec końców wzięliśmy jeszcze rowerek, statek z Gwiezdnych Wojen (jakżeż on się nazywa?) i składany leśny domek, na wypadek gdyby synuś chciał się pobawić w chowanego. Nie licząc, rzecz jasna dwóch napojów (nigdy nie wiadomo na co nasz pierworodny będzie miał ochotę) i małej przekąski. -Bartuś, ale plastikowej zjeżdżalni już nie zabierajmy, ostatecznie idziemy na plac zabaw... Uff, dał się przekonać, a kosztowało to tylko jedną godzinę przy komputerze. Ludzki z niego człowiek. Jeszcze tylko gazetkę dla tatusia. Czy to już wszystko? O matko, a siusiu?!

Udało się, jesteśmy w piaskownicy, choć nie naszej, ponieważ syn ostatnio polubił programy podróżnicze w telewizji i postanowił, że nie spocznie jak nie odwiedzimy wszystkich piaskownic w mieście. Mój opór był skazany na porażkę, bowiem nawet żona ? do której należał ów nieszczęsny edukacyjny pomysł- uznała, że trzeba wspierać rodzące się pasje syna. Rozkładanie domku co prawda trochę zajęło (instrukcja była po chińsku), ale po chwili można się było odprężyć. Wytrzeć pot z czoła, usiąść na ławeczce, otworzyć gazetkę - te pierwsze błogie myśli przerywa nagle ostry, przenikliwy ból kolana. Stojący naprzeciwko mały piaskownicowy tubylec wcale się nie przestraszył mojego wściekłego spojrzenia, którego z pewnością nie powstydziłby się Jack Nickolson z najlepszych swoich kreacji.

-Czego chcesz?!- zdołałem warknąć przez zaciśnięte z bólu zęby.

-Jeściempsiemcioaty ?- odpowiedział młodzian z potężną łopatą w stalowym okuciu, żeby tak łatwo nie uległa (ta łopata) zniszczeniu.

-Co?!

-Jeszczempsiemcioaty? - odpowiedział niczym nie speszony 6-latek, o wyglądzie gimnazjalisty.

Widząc nikłe efekty dialogu, wezwałem tłumacza.

-Bartuś, co on gada?

-Chyba mówi, zie jest psiem ciołatym, kujcze a ja myślałem, zie Lukiem Skajłokejem.

Tubylec nie przypominał nie tylko Luka Skywalkera z Gwiezdnych Wojen, ale i psa, ani ciołatego- cokolwiek to znaczy, ani też łaciatego- jeśli właśnie to miało znaczyć. Chyba, że szczeniaka, który, jak wiadomo, spędza głównie czas na dokonywaniu nieustannej destrukcji. A właśnie mój interlokutor uznając, że dyskusja ze mną wiele nie rokuje, podjął inne, bardziej rozwojowe działanie. Czerwony na twarzy, energicznie próbował wyrwać głowę Spidermanowi z naszej rodziny! Niestety, tylko w bajkach i komiksach pół-człowiek, pół-pająk jest niezwyciężony. ?Dobrze, że Bartuś tego nie widzi?- pomyślałem, trzymając w dłoniach okaleczone plastikowe ciałko. Pełen sprzecznych uczuć (m.in. wściekłości i smutku) naraz odezwał się głos nadziei. Z daleka dało się słyszeć:

-Przemuuuś! Przemuuuś!

TAK, to po "ciołatego psa"! Jak dobrze, tubylec nie był chyba najlepszym towarzystwem dla mojego syna, a już na pewno nie dla mnie. Faktycznie, niebawem zobaczyliśmy zziajaną kobietę z macierzyńskim obłędem w oczach i rozwianym włosem. Wygląd gimnazjalistki szybko pozwolił nam rozpoznać pokrewieństwo obojga.

-A tiu jestieś - to do swojego synka - a mamusia tak się majtwiła, nić ci się nie śtało? Fajnie się bawiś, o widzę zie maś kolegę, a nie zgziałeś się zia bajdzio, mamusia nagotowała ziupki, choć do domciu, tsieba coś zjeść. Ale Przemuś chyba był ludożercą, bo po Spidermanie przyszła kolej na Dartha Vadera. Zanim jednak coś wydukałem (w końcu stała przede mną prawowita rodzicielka dekonstruktora), widzę że pani ma strategię już opracowaną. Dyskretnym ruchem odbiera jeszcze żywego, to znaczy z głową, Dartha Vadera, a Przemusia łapie w pasie. Niczym zapaśnik przed rzuceniem na matę mamusia Przemusia uniosła syna najwyżej jak umiała, chcąc zapewne uniknąć ciągnięcia jego stóp po ziemi. I z tak wzniesionym chłopakiem wybiegła czym prędzej z placu boju, jak bez fałszywej skromności można nazwać tutejszą piaskownicę. Jednocześnie z fachowością profesjonalnego negocjatora odwraca uwagę skołowanego chłopca zajmującą rozmową o ziupce.

-Ziupka pyśna, z waziwkami, klusiećkami, mięśkiem? takim krwiśtym, siociśtym, które da ci siłkę ziebyś mógł walić łopatką bajdzio moćno, a główki ziabawek zieby latały jak na twoich ulubionych horrorach - choć po namyśle, doszedłem do wniosku, że ostatnie zwroty są raczej halucynacjami, które muszą być wynikiem przeżycia traumatycznej sytuacji.

Poczucie ulgi, którego nadejścia należało się w normalnych okolicznościach spodziewać, niestety nie zdążyło nastąpić. To wydobywający się z Bartusia dźwięk przerwał zbyt krótką chwilę zatrzymania w czasie. Najpierw nie był to dźwięk głośny (jak na standardy 5-latka oczywiście), jednak wkrótce, przybrał na sile niczym syrena alarmowa. Domyśliłem się, że Bartuś zobaczył swojego bezgłowego już przyjaciela. Wiedziałem, że nie ma wiele czasu. Zaalarmowani mieszkańcy zaraz wybiegną na ulice i tratując się nawzajem, popędzą do schronów przeciwlotniczych. Złapałem szybko Bartusia w pasie i niczym zapaśnik przed rzuceniem na matę uniosłem syna wysoko by pognać z nim do domu. I tym razem stanowczo zabroniłem oglądać programy edukacyjne.

Tomasz Czyżewski 27-04-11

Share on Facebook

Loading

Znajdź nas na facebook'u