Za swój najważniejszy obowiązek wobec latorośli rodzice uważają wykształcenie dzieci. Ale co zrobić, kiedy dziecko bynajmniej nie podziela priorytetów matki i ojca? Oczywiście nic - odpowie odpowiedzialny rodzic. Ma się uczyć i koniec! Czy na pewno?

Czy rzeczywiście najważniejsza jest w życiu wiedza, intelektualny rozwój, a gdzie rozwój emocjonalny, społeczny, czy duchowy? To obszary jednak mniej czytelne dla rodziców i chyba dlatego odstawione na boczny tor. No, bo czy można powiedzieć dziecku: "idź do swojego pokoju i rozwijaj się emocjonalnie"? Natomiast zdecydowanie łatwiej powiedzieć niby pytanie, niby nakaz: "czy odrobiłeś zadanie domowe"? Zważ jednak drogi dorosły, że badania nie potwierdzają jakoby szkolni prymusi robili jakieś zadziwiające kariery w życiu zawodowym. Przeciwnie, to przeciętniacy się później przebijają. Ba, nie brakuje i przykładów tzw. najgorszych uczniów, o których dziś czytamy w podręcznikach z najróżniejszych dziedzin. Wynalazca żarówki Thomas Alva Edison nawet uwierzył ?dobrym? radom swoich nauczycieli, że ?do niczego się nie nadaje?, więc też rzucił szkołę. Mark Twain okazał się mniej wrażliwy na wychowawcze refleksje, stwierdzając (słusznie!): "Nigdy nie pozwoliłem szkole stanąć na drodze mojej edukacji".

Ocierając się już o herezję, a przynajmniej będąc blisko banałów sfrustrowanego gimnazjalisty, spróbuję wyjaśnić, dlaczego wzorowy uczeń, w szkole zdolny i pracowity, w dorosłym życiu zaczyna tracić tak cenne umiejętności. W pierwszych klasach szkolnej edukacji dziecko chętnie czerpie wiedzę, co uważa za rzecz tak naturalną, że o jej sens nawet nie pyta. Jednak któregoś dnia budzi się rano i obok myśli jak pozbyć się pryszcza na nosie oraz uczuć nienawiści do rodziców, nauczycieli i polityków rodzi się pytanie urzekające prostotą: "A po co ja w ogóle chodzę do tej szkoły?" Z czasem nastolatek dojrzewa do wypowiedzenia swojej obrazoburczej refleksji. I wtedy pojawia się kolejny, międzypokoleniowy punkt zapalny.

Rodzice będą najpierw przekonywać: "przyda ci się dziecko w życiu", by w końcu bezsilnie wytrzasnąć: "masz chodzić do szkoły i już!". Zgódźmy się - my rodzice - że młoda osoba jest w błędzie i niewątpliwie nie pomoże jej w karierze porzucenie tradycyjnej, czyli szkolnej ścieżki edukacyjnej. A jednak może w tej myśli kryje się coś, co warto wygrzebać, bo może coś w tym wartościowego jednak jest.

Wiek nastoletni to - wszyscy wiemy- "trudny wiek", "okres buntu", "burza hormonów" itd. Najczęściej rodzice patrzą na to zjawisko mniej więcej tak, jak na zgagę- albo przetrwać, albo zażyć jakiś środek uśmierzający.  W tym ostatnim przypadku prowadzą nastolatka do psychologa, aby ten "mu wytłumaczył", "przemówił do rozumu", "wybił głupstwa z głowy"... Wykończeni psychicznie rodzice nie zauważają, że w ich dziecku dzieje się ważny proces- nie tylko niezwykle uciążliwy, ale i równie cenny. To właśnie wtedy nastolatek określa swoją tożsamość. Jak ma to zrobić bez buntu? Człowiek przecież określa się w opozycji do otoczenia. Jeśli będzie się zgadzał, nadal będzie grzeczny jak dawniej, to i nie uzyska indywidualności. Ale dlaczego ma to robić wobec rodziców?! - jakbym słyszał myśl zrozpaczonego rodzica. No, to teraz pomyśl matko i ojcze - jak twoje dziecko założy własną rodzinę, wciąż mentalnie będąc w starej rodzinie? Może tak by było miło, ale z jaką szkodą psychiczną. Mówisz, że tracisz z nim kontakt ? Słusznie, bo ma szukać kontaktu gdzie indziej. Właśnie teraz kształtuje się wspomniany wyżej rozwój emocjonalny- w opozycji do ciebie, ale innej drogi nie ma. Tak, jak intelektualnie rozwinął się dzięki tobie, twojej cierpliwości, pomocy i dyscyplinie, tak emocjonalnie może rozwinąć się tylko wbrew tobie.

Buntuje ci się nastolatek? Świetnie! Jeśli się nie buntuje, to dopiero jest problem. Nie słucha się ciebie, nie chce chodzić do szkoły, zbiera złe stopnie? Szczerze ci gratuluję, bo to znaczy, że pozwalasz mu się buntować. To twój sukces wychowawczy.

Tomasz Czyżewski

Share on Facebook

Loading

Znajdź nas na facebook'u