Małe dziecko, może 3-letnie. Bardzo żywiołowa dziewczynka biegała między kilkorgiem innych dzieci. Wypadek jaki jej się przytrafił będzie pewnie wspominać jako jedną z wielu przygód w swoim życiu - może nawet tak wielu, że i wspominać go nie będzie.
Wszyscy koncentrowali się wokół pasjonującej podwórkowej zabawki- linowej zjeżdżalni. Przyglądałem się dzieciom z niemałą zazdrością zmieszaną ze złością - sam bym chętnie zjechał, gdyby nie one. Wydarzenia na podwórku nie umknęły więc mojej uwadze, czego nie można powiedzieć o dwóch mamach zajętych chyba bardziej swoimi paznokciami niż swoim potomstwem. Kobiety nie dostrzegły dramatycznego momentu jaki rozegrał się przy zjeżdżalni. Na wysokim około metrowym podeście urządzenia rozgorzała szamotanina, którą w skrócie można streścić "czyja kolej i kto silniejszy". Emocje udzieliły się też wspomnianej dziewczynce, nie zdającej sobie sprawy, że jest bez szans w tej rywalizacji. Po chwili któreś z bardziej przebojowych dzieci już siedziało na stosownym krzesełku i z impetem rozpoczęło swój zjazd. W rezultacie zamieszania najmniejsze w gronie dziecko dosłownie wykonało salto w powietrzu by wylądować na twardym gruncie bynajmniej nie na dolnych kończynach.
Dziecko wstało, choć przez kilka długich sekund nie wydobyło z siebie żadnego dźwięku - to spazmatyczny płacz rozpoczął się tak długą pauzą. Dziewczynka targana szlochem powoli zbliżała się do matki. Młoda kobieta nie wyglądała na specjalnie przejętą, raczej zła była na córkę, że zakłóca pogawędkę. Chyba więc tylko dlatego odwróciła głowę by powiedzieć: "I czego beczysz?!".
Rzeczywiście nie było powodu tak płakać. Nogi ani ręki przecież nie urwało.
2014-09-28